sobota, 22 maja 2010

kierunek: zachód

Dzień zaczął się bardzo wcześnie. Poranne pakowanie, prysznic - choć pytanie było po co, bo choć było po 6 rano, był kosmiczny upał i jak dotarliśmy do przystani, to byliśmy już mokrzy. Złapaliśmy prom o 7 rano do Belize City. Ostatni rzut oka na magiczne Caya Caulker i nowy kierunek: Gwatemala.

Na dworcu w Belize City mieliśmy jeszcze chwilę na zorientowanie się o co chodzi z tymi autobusami do Flores. Udało nam się wytargować super niską cenę na express bus, ichniejszy express bus:) Okazało się, że na jeden czy dwa autobusy przynajmniej 10 agentów sprzedaje bilety i to jest istna walka. O 9.30 wsiedliśmy w naszego super busa z indywidualną klimatyzacją, czyli każdy miał połowę okna i ruszyliśmy na zachód. Belize poszło gładko. Im dalej na zachód, tym bogatszy wydawał się kraj: lepsze samochody, fajne domy, ale króluje raczej i tak bieda. Granica, ta po stronie belizyjskiej jeszcze miała znamiona prawdziwej granicy. Trzeba oczywiście zapłacić wyjazdówkę, a potem wjazdówkę. Różnica jest ogromna. Wjazd do Gwatemali to niecałe 3 USD. To już pokazuje jak biedny jest ten kraj. Buda graniczna też znacznie różniła się od tej w Belize. Tuż za granicą wioska. Wioska bez drogi asfaltowej. Tak się zastanawialiśmy czy to dalej tak będzie wyglądało? Dojazd do granicy zajął nam jakieś 1 h i 40 minut. Formalności ok. 0,5 h. Trasa, w zależności z kim się gadało miała trwać od 4 do 5,5 h. Jeszcze 3 h po takich drogach? Na szczęście okazało się, że nie. Za chwilę zaczął się nowiutki asfalt, ale potem znowu chwila przerwy, potem stary asfalt, potem znowu piach... I tak w kółko, bez żadnej większej logiki - kawałek drogi taki, kawałek taki. 2 h i byliśmy na miejscu.

W autobusie z nami jechała zorganizowana grupa z fajnym przewodnikiem, którego mieliśmy okazję wypytać o kilka rzeczy, bo niestety do podróży po Gwatemali się nie przygotowaliśmy i nie mamy żadnego przewodnika ze sobą, więc trochę na czuja jedziemy dalej. Podpowiedział nam, by nie wymieniać kasy w Belize City, bo zdzierają - i to prawda. Dowiedzieliśmy się jak jeżdżą autobusy do Tikal i do Antgui. Powstał więc potwierdzony dalszy plan. Ale o nim później.

Pod supermarketem, gdzie zatrzymaliśmy się by wymienić kasę, bo we Flores już wszystko miało być nieczynne, już niedaleko Flores zmieniliśmy busa na takiego, co miał nas zawieźć prosto do naszego hoteliku. Wsiadł koleś, który od razu sprzedawał wszystko: bilety autobusowe, wycieczki do Tikal, itp. Z racji tego, że nie mieliśmy czasu za bardzo tego organizować i się orientować zakupiliśmy wszystko u niego. Warto jednak przejść po mieście jak ma się czas i wytargować lepsze ceny, choć różnice nie są gigantyczne. Złożyliśmy też wizytę w 2 hotelach i w drugim zostaliśmy, Postanowiliśmy poszaleć i wzięliśmy pokój z widokiem na jezioro, całe 15 zł więcej;) Generalnie Gwatemala nie jest droga, choć ta klimatyczna wyspa nad jeziorem jest mocno turystyczna i ceny są jak w Polsce. Ale jest tu naprawdę ładnie. Po kąpieli w jeziorze, które jest dwa kroki obok, wybraliśmy się na spacer i zakup kolacji: odwiedziliśmy targ, gdzie zakupiliśmy melona, pomidorki i awokado, a potem lokalny sklep by kupić placki i domowej roboty ser. Postanowiliśmy zjeść kolację na naszym hotelowym tarasie oglądając zachód słońca nad jeziorem. Warto wspomnieć, że jezioro jest masakrycznie ciepłe. Momentami woda jest jak w wannie. Żadne z nas się jeszcze w tak ciepłym jeziorze nie kąpało. I cały czas tu sobie siedzę w egipskich ciemnościach. Ale pora już spać, bo o 4.30 wyjazd do Tikal na wschód słońca. Jutro czeka nas gorący i długi dzień, a potem szykuje się nocka w autobusie - tym razem podobno takim z prawdziwą klimatyzacją;)

Foty może będą jutro, bo dziś już sił brak.

1 komentarz:

  1. Dobry kierunek. We Flores spędziliśmy wieczór w okolicach dworca autobusowego. Z przyjemnych rzeczy - przejechaliśmy się tuk tukiem i pogawędziliśmy z tubylcami na migi. Przeskakuję do Tikal, które jest świetne (choć moim faworytem jest Caracol, które niegdyś podbiło Tikal:)!!!

    OdpowiedzUsuń