wtorek, 25 maja 2010

to było wow!

Nadal w San Cristobal de Las Casas. Ale za chwilę wyruszamy autobusem do Palenque. Tuż po przebudzeniu dzisiejszego ranka zorientowaliśmy się, że nie przestawiliśmy zegarków. I zamiast 6 rano, była już 7. Lepiej późno niż wcale;) Mieliśmy plan porannego spaceru, który niestety musieliśmy skrócić i zaliczyliśmy praktycznie tylko lokalny targ, gdzie zakupiliśmy prowiant na cały dzień: arbuza, ananasa, pomidorki, awokado i świeże tortille. Lokalne targi, nie takie dla turystów, tylko takie dla mieszkańców, to jedne z najfajniejszym miejsc. Są wyjątkowe i można napatrzeć się na takie rzeczy...



























Max na tle domku pomarańczowego;)



Basia na tle domku zielonego;)

Potem wyruszyliśmy na zorganizowaną wycieczkę do słynnego San Juan Chamula. I jeśli można powiedzieć, że coś zrobiło naprawdę kosmiczne wrażenie, to właśnie ta wieś. Ale nie wieś jako miejscowość, tylko jej mieszkańcy, ich kultura i ich organizacja. Mieszanka religii katolickiej, którą mieszkańcy byli zmuszeni przyjąć i religii Majów. Totalny kosmos. Zaakceptowali katolickie symbole, ale znaczą dla nich coś zupełnie innego. Mają zupełnie inną wizję boga / bogów, organizacji świata, poświęcenia... Mają krzyże, mają kościół, ale nie ma w nim mszy. Zabijają w nim kury, siadają na podłodze, na której rozsypana jest trawa, palą świeczki (symbol słońca) i stawiają piwo, coca-colę czy jakikolwiek inny napój obok (symbol wody). W to wierzą, to jest im potrzebne do tego, by rosła kukurydza. Niektórzy śpiewają, inni modlą się, co brzmi jak słowa opętanych, patrzą nieufnie. Mają swój własny język, jeden z najstarszych języków Majów. Mają oczy, w które czasami strach patrzeć. Modlą się do Św. Marty i innych świętych, tak akceptują ich, ale w zupełnie innym wymiarze niż nasza religia. Watykan nie uznaje tego kościoła. Ich religia troszczy się o teraźniejszość i przyszłość, nie przeszłość. Jak przybyli Hiszpanie i opowiedzieli o Jezusie, co set lat temu oddał swoje życie, oni na to: i co z tego? co to znaczy dla mnie teraz? Ja przynoszę mojemu bogu wodę, bo chcę deszczu. Ja przynoszę mojemu bogu ziarno, bo chcę kukurydzy. Nie ma dla nich absolutnego dobra, nie ma absolutnego boga. Bóg deszczu jest i dobry i zły, w zależności od pory. Tak samo jest z bogiem słońca. Nie ma wrogów i przyjaciół, wszystko zależy kiedy z kim się spotykasz i o co chodzi. Mieliśmy rewelacyjnego przewodnika Ricardo z biura Onvisa, gdzie zarezerwowaliśmy tę wycieczkę. Polecamy! Robi wrażenie. Niestety w kościele nie można robić zdjęć, albo na szczęście, zresztą w ogóle fotografowanie ich jest raczej niemile widziane i nawet karane. Trzeba zobaczyć, trzeba posłuchać Ricardo by próbować zrozumieć. Trzeba się odciąć kompletnie od tego, co doświadczamy w Europie. U nich liczy się teraz i czysta logika. Do tego mają oni sporą autonomię w Meksyku, rządzą się swoimi prawami i mają swoją własną strukturę, którą gwarantuje im meksykańska konstytucja.







Potem pojechaliśmy jeszcze zobaczyć jak mieszkają ludzie ich wiary: mają ołtarzyki w domach, ale tak poza tych, to chyba dość tradycyjnie jak na te warunki. Ten mały wypad charakteryzowała jeszcze jedna fajna rzecz: ekipa ludzi, która była naprawdę sympatyczna, szczególnie 2 pary z Niemiec, z którymi można było fajnie pogadać i sporo się dowiedzieć. Jedna z parek miała 7-miesięczną córkę - widać, że można dalej podróżować;)

Tak na zakończenie: śniadanko w hostelu Posada Mexico tylko udowodniło, że możemy ze 100% pewnością polecić tę miejscówkę!

1 komentarz:

  1. No targowiska to faktycznie najlepszy punkt kazdego miasta! Tylko przez stoiska z miechem czasem ciezko mi przejsc :)
    No i kolorowe domki tez umilaja podroz :)
    buziak
    my jutro znowu w gory jedziemy...

    OdpowiedzUsuń