czwartek, 20 maja 2010

życie na wyspie

Poranna ulewa powstrzymała nas jakąś godzinkę w naszej chatce z wyjściem na śniadanko w polecanej kafejce Amor y cafe, która na swoim stojaczku przed wejściem miała magiczne słowo: latte. Odkąd jesteśmy w tych regionach, to było pierwsze spotkanie z tym słowem. Nawet w naszym hotelu było one obce i zazwyczaj dostawałam paskudą kawę z mlekiem, która raz była zbyt wodnista, innym razem za mocną. Latte na Caya Caulker jest prawdziwym latte. W ogóle śniadanie pycha, pełno ludzi i fajny klimat. Wiadomo już było, że przy takiej pogodzie z porannego nurkowania nici. Na ulicy spotkaliśmy naszego znajomego od nurkowania i umówiliśmy się na popołudnie, bo coś jakby się rozjaśniało...

Dziś przyszła też kolej na eksperymentowanie ze świeżymi sokami i zamówiliśmy sobie u naszego już stałego dostawcy soków sok z tamarind, który wczoraj dostaliśmy do spróbowania w formie owocu. Wygląda jak fasolka, ma pestki i jest taki mocno kwaskawy i sok jest bardzo orzeźwiający.

Może trochę o wyspie, bo skoro już siedzimy tyle czasu;) Mieszka na niej ok. 400 osób, turystów jest teraz pewnie trochę mniej niż mieszkańców, bo z częścią z nich mijamy się w tych samym miejscach i znamy już dobrze z widzenia. Generalnie są dwie główne uliczki, na których jest wszystko: os "supermarketu" po przez wszystkie możliwe knajpy po pralnie, kilka uliczek w bok i milion pomostów. Samochody można policzyć na palcach jednej ręki, królują rowery i... elektryczne wózki golfowe, które są taksówkami, samochodami zaopatrzeniowymi, prywatnymi środkami transportu... Dzieci codziennie w mundurkach chodzą do szkoły, koleś od świeżych soków musi duuużo palić, bo jest ostro spowolniony, nacje są najróżniejsze, bo od bardzo afrykańskich, poprzez jaśniejsze afrykańskie, białe do azjatyckich, które nie wiadomo czemu prowadzą wszystkie supermarkety w "mieście". Ludzie chodzą / jeżdżą na boso, raczej się uśmiechają i zagadują, ale na szczęście bez meksykańskiej nachalności. Max ma wielką ochotę tu zamieszkać - pić piwko i nurkować;)

Po krótki obczajeniu gdzie ruszamy dalej, wybraliśmy się na pływanie na koniec wyspy do klimatycznego baru z właścicielem, co się nie uśmiecha (jak w Waitomo w NZ, chyba mamy szczęście do takich;) Popływaliśmy, wypiliśmy piwko i nadeszła kolejna super ulewa... a właśnie zbieraliśmy się do naszego nurkowego przyjaciela, co by zrealizować dziś jakieś 2 zejścia na pobliskiej rafie. Ulewa trwałą dobre 3-40 minut, a ponieważ dach w barze jest trochę przerdzewiały wszystko, w tym i my, nieźle zmokło.

A teraz trochę fotek z magicznej wyspy tonącej w deszczu;)



baggage reclaim



wczorajszy lunch na huśtawkach



spacer na śniadanie w deszczu po kałużach



śniadanko w Amor y cafe



nasza cabana



a to widok z niej



pracowity poranek



piwko, tym razem jamajskie



relaksik



spacer na plażę



jeden z pomostów



tradycyjny środek transportu



kolejny z pomostów



życie na wyspie



sporo tu piesków



pora do szkoły



autostrada:)



typowy mieszkaniec



zawstydziła się



urzędnik? czego?!



tak to właśnie wygląda



ulubione żółte taxi - welcome to NY city;) kierowca obowiązkowo na żółto!



ten chyba ma wakacje;)



jeden z pojazdów



foteliki nie obowiązują;)



Lazy Lizard bar



przybarowa bliżej nieokreślona łódka



bar jest pełen złotych myśli



typowy bywalec baru



pływanie w ciepłym deszczu



czy ktoś wie co oni wiozą?



ku potomności - nasz napis w barze - powinno być: w deszczowym raju;)



najczęściej kupowany napój:)

1 komentarz: